Play by Forum

Forum służy do prowadzenia rozgrywek PBF. Powstało w zamyśle grania w RPG tekstowe.

Nie jesteś zalogowany na forum.

#1 2017-12-03 16:30:06

Czarny Smok
Chwilowo Władca Wszechświata
Skąd: Wszechczas
Dołączył: 2017-02-05
Liczba postów: 638
WindowsChrome 58.0.3029.110

Zakończenia

No to tu będę publikował stopniowo pisane zakończenia do wszystkich wątków, planuję z częstotliwością jednego opowiadania na tydzień (przy czym niekoniecznie historia jednej postaci będzie zawsze zamknięta w jednej opowieści).


Lesser Evil - Mistrz Gry
War of Shadows - Hasimir
A Game Of Thrones - #1Stark #2Martell

Offline

#2 2017-12-03 16:32:16

Czarny Smok
Chwilowo Władca Wszechświata
Skąd: Wszechczas
Dołączył: 2017-02-05
Liczba postów: 638
WindowsChrome 58.0.3029.110

Odp: Zakończenia

Ri'saad I

Ri’saad stał w jakimś małym zaułku, do którego szybko odeszli spoza zasięgu wzroku Zakonników, wraz z pozostałościami Świętej Gwardii. Były ich z dwa, trzy tuziny. Reszta uciekła. Był na nich zły, na tych tchórzy, ale czego innego mógł się spodziewać po bandzie przypadkowo zebranych wieśniaków? Poza tym, miał teraz ważniejsze rzeczy do zrobienia…
- Wasz dowódca został sam w tej strażnicy… - zaczął do nich krzyczeć, nim ktoś mu niespodziewanie nie przerwał.
- Ważniejszy chyba jest Prorok, czyż nie? – stwierdził jeden z Gwardzistów i uzyskał poparcie pozostałych, wyrażanych przez cichy pomruk. – Skoro nas zaatakowali, to i on zapewne jest w niebezpieczeństwie. – Mówił to jeden z starszych, jeśli nie najstarszych, z zebranych. Miał może tylko koło trzydziestki, ale większość była młodymi, naiwnymi chłopcami, urzekniętymi przez sprawę i chcącymi się już odznaczyć wielkimi czynami. A nie czekało ich prawdopodobnie nic więcej niż śmierć w tej małej mieścinie.
- Ale jeśli Prorok ma zostać zabity, to jest już pewnie martwy. A Carylla możemy jeszcze uratować! – próbował się desperacko ratować Ri’saad.
- I co z tego? Jesteśmy Gwardią Proroka, nie Carylla, i jeżeli jest choć cień szansy na uratowanie go, musimy spróbować. – chłopak był coraz pewniejszy siebie. I wszyscy go popierali. Wyrósł nagle na nowego przywódcę tego, co zostało z Gwardii. – Jesteś z nami albo z tym swoim kolegą. To jak?
Ri’saad stanął przed nie lada zagwostką. Chciał uratować przyjaciela. Ale z drugiej strony, samemu miał na to małe szanse. Na pewno jest tam z kilka tuzinów Zakonników. Oczywiście, miał niby szanse żeby go uratować, ale ryzyko było duże. A znajdzie się w zamkniętym pomieszczeniu, bez drogi ucieczki…
- Dobra, to jaki jest plan? – spytał. – Bo chyba nie chcecie wbić się tam na chama i liczyć, że cudem się uda, prawda? – słowa te wydawały się skonsternować zgromadzoną grupę ludzi. Wydawało się, że faktycznie nie mieli żadnego planu. No bo byli tylko marną zbieraniną, bez wykształcenia i pozbawieni większej inteligencji. Co mogli wymyśleć? Khajiit westchnął i zaczął szybko układać w głowie plan. –Do miasta można się dostać czterema drogami, z czego przy każdej znajduje się strażnica Zakonników. Jeśli odbijemy Proroka, będziemy musieli obok którejś uciec. Prawdopodobnie większość jest zgromadzonych we Wschodniej Strażnicy, skoro przygotowywali tam na nas pułapkę. Uciekniemy zatem koło Zachodniej, bo tam będą mieli najdalej i będziemy mieli sporą szansę, żeby uciec. – Pomysł wydawał się zdobyć aprobatę jego towarzyszy. Nie wszyscy chyba zrozumieli, o co chodzi, ale Khajiit wydawał się mówić dość mądrze, a poza tym stojący obok także kiwali głowami. – Teraz co do samego odbicia Kaznodziei. Zostawiliśmy go w pawilonie w centrum miasta, prawdopodobnie w siedzibie głównej Zakonników w tym mieście.  Dotarcie tam nie powinno być problemem – nasi przeciwnicy nie mają nie wiadomo ilu ludzi. Jeśli się przygotowywali, by walczyć z nami, prawdopodobnie nie wystawili patroli, a jeśli nawet to będą małe. Schody zaczynają się w momencie, gdy tam dotrzemy… - spojrzał na nich. Zdawał sobie sprawę, że pewnie nie wszyscy nie wyjdą z tego cało. A większość z nich to byli młodzi chłopcy. Może czekała ich świetlana przyszłość, mogli jeszcze tak wiele osiągnąć… A zresztą, co on pieprzy? Skończyliby uprawiając całe życie pole czy opiekując się krowami. Nie czeka ich nic więcej, a teraz może chociaż zapiszą się dla historii? – Dobrze, musimy ustawić jakąś formację. – oznajmił. Spojrzał na to, jakie kto ma walory. Większość z tych, których wraz z Caryllem nauczyli, została tutaj. Miał więc pod ręką z sześciu-siedmiu, którzy umieli posługiwać się nożem, dwóch-trzech parających się Magią Chaosu… i z dwudziestu, którzy nic nie umieli, nawet uzbrojenia. – Każdy kto ma jakąś broń, niech ją przygotuje. Ci, którzy jej nie mają, niech zabiorą znajdujące się na ulicy wolne widły, łopaty, cokolwiek. A ostatecznie weźcie z ziemi jakieś kamienie. Dowolna broń będzie lepsza niż gołe pięści. – oznajmił. Wyjął także z torby swoje noże. Miał ich przy sobie sześć, z czego dwoma sam władał. Resztę rozdał nieposiadającym broni. Następnie poczekał aż zbiorą broń i podzielił ich na trzy grupy. Zaczął rysować na piasku centrum miasta. – Wy pójdziecie tędy, ze wschodu, a Wy zostaniecie tutaj i będziecie zabezpieczać ucieczkę. My zaś okrążymy plac i uderzymy od zachodu. – tłumaczył. Gdy wszystko było jasne, dał znak, by ruszyć do zadania. Plan był prosty, ale trochę ryzykowny. Szczególnie, gdy już odbiją Kaznodzieję…
Ruszyli.
Ri’saad miał ze sobą odrobinę ponad tuzin ludzi, koło piętnastki. Ruszyli spokojnie w ustalonym kierunku, unikając głównych ulic, a idąc jedynie mniejszymi zaułkami. Ruchu specjalnie dużego nie było, czasem tylko natrafili na paru ludzi, zajmujących się swoimi zwykłymi, codziennymi sprawami. Ot, kobieta susząca ubrania czy parę dzieci ganiających się po ulicy. Wszystko szło dobrze i bez problemów dotarli do wyznaczonego na początek akcji miejsca. Gdy wszyscy zajęli swoje pozycje, odczekali zgodnie z planem około kwadransu i rozsunięci w szyku na około 15 jardów, ruszyli do przodu. Na twarzach Gwardzistów widać było różne uczucia. Jedni byli ślepo zdeterminowani, by walczyć. Inni prawie posikali się ze strachu. Jeszcze inni nie pokazywali żadnych emocji. Ale wszyscy szli do przodu. Nie zamierzali się cofać. Ri’saad z trudem przełykał ślinę. Był zdenerwowany, zdawał sobie sprawę z ryzyka planu, ale wierzył, że się uda. Musiał się udać. Nie dla niego, ale dla tych ludzi, wierzących w Kaznodzieję. Wspiął się na dach i zaczął obserwować sytuację. Takie sobie przydzielił zadanie. Nadzorować wszystko i ewentualnie wspomóc ich na dystans. Akcja ruszyła.
Od wschodu pod budynek podeszło trzech Gwardzistów. W rękach mieli tylko kamienie. Stanęli pod nim i zaczęli rzucać w okna. Na reakcję długo nie trzeba było czekać. Z okna zaczęli wychylać się pracownicy budynku, żeby zobaczyć, co się dzieje. Jeden dostał w głowę kamieniem i, tracąc równowagę, wypadł przez okno na ziemię z drugiego piętra. Nie miał szans tego przeżyć. Zakonnicy szybko zareagowali. Po chwili w oknach pojawiło się kilku rycerzy z kuszami. Poleciały pierwsze bełty, ale Gwardziści nietrafieni szybko schowali się za budynkami. Potem, zgodnie z przewidywaniem Khajiita, z głównego wyjścia wyjechało pół tuzina rycerzy w kierunku ucieczki „chuliganów”. Gdy wyjechali, Ri’saad dał ręką znak swojej grupce, że to jej czas. Ruszyli i szybkim biegiem skierowali się do wejścia, które przed chwilą opuściła grupka rycerzy. Wtedy też do akcji wkroczył Ri’saad. Ruszył po dachach budynków i dzięki swojej wrodzonej kociej zwinności udało mu się przeskoczyć na dach budynku administracyjnego. Odszukał w pamięci, gdzie znajdywało się wybite okno na najwyższym piętrze i wskoczył przez nie do środka.
Pokój był typowym pomieszczeniem biurowym. Ściany zbudowane z drewna (zgodnie z typowym stylem budowniczym w Imperium, zakładającym budowanie parteru z kamienia, a dalszego dobudowywania pięter z drewna), ozdobione były świecznikami, czasem tkaninami czy arrasami, a także licznymi przepisami prawnymi. Przez środek przebiegał długi blat, za którym siedziała kobieta z dużą ilością ksiąg. Oprócz niej w pokoju był starszy mężczyzna, z nią rozmawiający. Prawdopodobnie  załatwiali jakieś sprawy urzędowe. I teraz oboje wpatrywali się ze zdziwieniem w niespodziewanego gościa. Gościa, który nie chciał niepotrzebnych świadków. Wycelował w nich jeden ze swoich noży i wystrzelił swoją strzałką, usypiając ich, zanim zdążyli zareagować. Potem odnalazł drzwi i wyszedł nimi na korytarz. Ten był dość długi i rozciągał się daleko w obie strony. Khajiit wybrał losowy kierunek i pobiegł zgodnie z nim, wkrótce docierając do schodów. Z dołu dobiegał szczęk stali. Ri’saad jak najszybciej zeskoczył na dół i ujrzał scenę walki. Ujrzał tam kilku rycerzy (których łącznie naliczył siedmiu) i część Gwardii, którą tam wysłał. Na ziemi leżał już jeden z żelaznych wojowników i trzech jego ludzi. Jeden krwawił z brzucha, drugiemu brakowało ramienia. Trzeciemu wystawał z głowy bełt. Rycerze nacierali i mieli przewagę. Khajiit znajdował się za Imperialnymi siłami. Chwycił w ręce swoje noże i natarł na nich z tyłu. Pierwszemu błyskawicznie wbił nóż w plecy. Drugiego podciął i podciął gardło. Niespodziewany atak wprowadził rycerzy w konsternację , którą wykorzystali także Gwardziści i szybkim kontratakiem położyli kolejnych dwóch. Nim minęła minuta, rycerze legli pokonani na ziemi. Jeden z jego ludzi, ten który wydawał się wcześniej najbardziej przerażony, dla pewności popodcinał wszystkim rycerzom gardła.
- Dobra, bierzcie ich miecze, hełmy i kolczugi. Zbroje będą za ciężkie, ale taka obrona powinna Wam pomóc, nie obciążając za bardzo. – gdy niektórzy zaczęli się tym zajmować, dodał: - gdy skończycie, szukajcie Kaznodziei.
Sam także ruszył na jego poszukiwania. Sprawdził kilka pokoi, zazwyczaj pustych, gdy dobiegł go krzyk jednego z jego ludzi z podziemnych poziomów. Ruszył tam błyskawicznie.
Głos dobiegał z lochów. Podziemia były ponure i ciemne, oświetlane lekkim żarem pochodni. W końcu dotarł tam, gdzie miał. Prorok wisiał nad ziemią, trzymany na rękach, przebitych przez wielki hak. Jego twarz była zupełnie inna, cała we krwi. Krwawił też z kilku innych miejsc i miał siniaki na całym ciele. Ri’saad zdjął go i przewiesił na ramieniu. Szybko pobiegł do holu głównego i zebrał swoich ludzi. Jeden z nich, młody pryszczaty, czarnowłosy chłopak w za dużej kolczudze i z czerwoną plamą na prawym barku, zdał raport:
- Mamy cztery konie w stajni.
- Świetnie. – stwierdził Ri’saad. – Niech na każdym zasiądzie po dwóch, w tym na jednym niech usiądzie jeden z Kaznodzieją. Ma jechać środkiem, między pozostałymi. Reszta idzie ze mną, do Wschodniej Strażnicy. Postaramy się zatrzymać ewentualną pomoc… - i być może uratować Carylla. – Jakieś pytania?
- A co z rannymi? – odezwał się jeden chłopak, stojący przy nieprzytomnym towarzyszu. Ri’saad przełknął ślinę. Bał się tego pytania. Nie chciał tego robić, ale nie mógł też narażać dla nich życia pozostałych.
- Są martwi. Zostawcie ich.


Lesser Evil - Mistrz Gry
War of Shadows - Hasimir
A Game Of Thrones - #1Stark #2Martell

Offline

#3 2017-12-11 23:02:00

Czarny Smok
Chwilowo Władca Wszechświata
Skąd: Wszechczas
Dołączył: 2017-02-05
Liczba postów: 638
Windows 7Chrome 62.0.3202.94

Odp: Zakończenia

Caryll

Wszystko ma swój koniec…
Caryll trzymał się za swoje udo. Został sam. Wszelkie światło zgasło. Krwawił, i nie mógł nic na to poradzić. Próbował coś z tym robić. Ale nie mógł założyć opatrunku, dopóki nie wyjąłby bełtu, a ten wbił się bardzo głęboko. Chciał wstać, biec… Ale noga odmawiała mu posłuszeństwa.
Ostrzegałem. Trzeba było mi zaufać.
Wredny głos w głowie nie dawał mu spokoju. Stary czarnoksiężnik nigdy nie dawał za wygraną, a w chwilach takich jak ta, w chwilach słabości, próbował przejąć władzę nad Caryllem.
- Odpieprz się!
Farithianin owijał swoją nogę kawałkiem materiału, oderwanego jednemu z Zakonników. Gdy wszyscy uciekli, zaatakowała go cała ich zgraja. Zabił ich wszystkich. Nie mógł jednak liczyć, że dalej pójdzie tak gładko. Próbował uspokoić oddech. Gdyby miał chociaż przy sobie tego głupiego kota! Ale był sam, zostawiła go nawet ta przeklęta zgraja fanatyków religijnych, przysięgająca mu wierność.
- Nosz kurwa!
Wiedział, że nie miał wielkich szans na ocalenie. Do wyjścia było tak blisko, ale równocześnie nie miał sił, żeby się ruszyć. Zraniona bełtem noga odmawiała mu współpracy. Przestał nawet czuć w niej bólu. Jakby jej nie było.
- Przepraszam Ferran, przepraszam… - modlił się cicho. To ostatnie co mógł zrobić. Niebawem umrze tu, wykrwawi się, ale mógł chociaż postarać się o przedśmiertelny rachunek sumienia. - Może jeszcze się spotkamy, w kolejnym życiu...
Nie pieprz.
- Powiedziałem Ci, spieprzaj!
Ferran był jego starym przyjacielem z Drogi Płomieni. Ta szalona organizacja zniszczyła jego życie i jego przyjaźń. Mógł być zwykłym góralem z Farith, ale stał się maszyną do zabijania. Efekt wielu prac czarnoksiężników, nadczłowiek… a teraz umrze tu przez jeden głupi bełt. Był już zmęczony. Siły powoli opuszczały kolejne jego kończyny. Czuł, że nadchodzi już jego koniec. Czując się coraz słabiej, położył się na stole. Spojrzał w sufit, zamknął oczy i jeszcze raz zaczął wspominać całe swoje życie.
Było chujowe.
Wspomnienia przewijały mu się przed oczami w zupełnie losowej kolejności. Widział swoje męki w Drodze Płomieni, potem samotną tułaczkę po Świecie, aż w końcu posługę dla Ar-Shubbala i Bezimiennych. Ale w pewnym momencie zobaczył wspomnienie, którego nigdy nie przeżył, nigdy dotąd nie widział.

Stał na wielkim placu, wybrukowanym gładkimi, różnokolorowymi kamieniami. Biła od nich jakaś większa moc, emitowała dookoła. Plac znajdował się wewnątrz jakiegoś większego kompleksu. Wokół znajdowały się niskie budowle, podtrzymywane przez marmurowe kolumny, przypominające trochę architekturę Srebrnych Miast, ale jakby gładsze, bardziej proste. Oprócz niego, na placu znajdowała się grupka czterech postaci. Z przodu stał jeden, starszy elf, dokładnie naprzeciwko niego. Za nim był jeden elf, krasnolud i nieokreślony, rozmazany, czarno-fioletowy kształt pseudo-ludzki, unoszący się nad otoczeniem. Stojący z przodu elf miał na sobie szarą szatę, a prawej ręce trzymał drewnianą laskę z pięknym, błyszczącym szafirem. Jego twarz przyozdabiała drobna, szara broda, rysy twarzy miał łagodne. W oczy rzucały się dwoje różnokolorowych oczu, oba zielone, ale jedno mocno wyblakłe i nijakie, a drugie intensywnie szmaragdowe. Caryll zerknął, że ma na sobie długą, czerwoną szatę. Jego usta poruszyły się wbrew niemu.
- Jesteś.
- Zaiste, jestem. - elf uśmiechnął się. Sięgnął do swojej kieszeni i wyjął z niej małą, czerwoną sakiewkę. Gdy nią poruszał, brzmiał w niej dźwięk uderzających o siebie kawałków metalu. Rzucił ją do rąk Carylla, który z łatwością ją złapał. Czuł cienką skórę, z której była zrobiona, a pod nią duże ilości jakiegoś rodzaju krążków. - To jak… Pomożesz mi?
- A co będę z tego miał... - zapytał się wyzywająco. Spojrzał na trzymaną w ręku sakiewkę i dodał. - ...Jeszcze?
- To co my wszyscy, zapewne. Skończymy wojnę.
- Ale za jaką cenę?
- Życie to ciąg złych wyborów. Zawsze czeka nas ból i cierpienie. My jedynie wybieramy, jaki będzie rodzaj i ilość tego bólu. - uśmiechnął się. - Możesz stać z boku, może i dokonać swojego życia w spokoju. Możesz patrzeć, jak umierają kolejne istoty, jak szerzy się chaos i cierpienie. Możesz zignorować to wszystko i uciec jak tchórz. Ale możesz się temu sprzeciwić, pomóc mi i ocalić wszystkich od tego bezsensownego konfliktu. – po wszystkim elf uśmiechnął się szelmowsko i rzucił: - Poza tym, pomożemy Ci jeszcze zwiększyć swoją moc.
- Chcesz skazać na zagładę całą rasę! - wykrzyknął Caryll. Nie wiedział czemu, ale był strasznie zdenerwowany.
- Ktoś musi się poświęcić w imieniu czegoś innego. - odpowiedział elf. Caryll chciał coś odpowiedzieć, obraz zaczął się rozmazywać. Elf stał się niewyraźny. Poczuł się słabo, zamknął oczy. Gdy je znowu otworzył, leżał na stole w ciemnej piwnicy Zakonnej twierdzy. Sam, zapomniany przez wszystkich.

Gdy już był pogodzony z losem, począł zasypiać. Na skraju snu usłyszał jednak czyjeś kroki. Bez chwili zastanowienia usiadł i spojrzał w kierunku, z którego dobiegał dźwięk. W jednych z okien palił się mały świetlik pochodni. Powoli zwiększał się, a kroki stawały się coraz głośniejsze.
- Stój! Zakonnik czy Rebeliant?
- Ani ten, ani ten. - rozbrzmiał tajemniczy głos. Dreszcz przeszedł po ciele Farithianina. Ten dźwięk miał w sobie coś podświadomie przerażającego, choć nie wiedział co konkretnie.
Umrzesz. A ja kurwa z Tobą. Byłeś najgorszym naczyniem.
- Zamknij mordę! - krzyknął wściekły Caryll.
- Cóż… A myślałem, czy Ci nie pomóc.
Tajemniczy osobnik zatrzymał się 5 jardów od Farithianina. Miał na sobie długą, czarną szatę. Była to jednak coś więcej niż tylko czerń. Emanowała na otoczenie, jakby zabijała światło, ostatnie w pomieszczeniu, mające źródło w pochodni, którą niósł w prawym ręku. Twarz miał schowaną pod kapturem, a dzięki pochodni jego twarz była skryta w zupełnym mroku.
- Czego chcesz? - mruknął mag ognia. Nie robił sobie nadziei, że napotkana osoba mu pomoże. Przygotował się już do walki. Pomimo, że miał niesprawną nogę, a sił też mało, był całe życie szkolony do walki, do takiego właśnie momentu. Gdyby chciał, tamten by już nie żył.
- Powiedzmy, że przyszedłem zadać parę pytań. - Pomimo, że nie widział jego twarzy, Caryllowi zdawało się, jakby ten się uśmiechał.
- Mi? Jestem tylko…
- Wiem kim jesteś! - przerwał mu. Farithianin nie mógł się przeciwstawić temu głosowi. Miał w sobie jakąś władczą moc. - A teraz powiedz, czego chce Twój Pan?
- Ar-Schubbal? - spytał. Demon opętał jego znajomego i zmusił Carylla do współpracy. Oczywiście, zawsze mógł od niego odejść, ale zawsze jakoś opłacało mu się stać przy nim.  - Bredził coś o uwalnianiu hord demonów z więzienia, jakim było piekło. Szukał jakichś Kryształów Stworzenia…
- Widziałeś kiedyś jakiś? Wiesz, gdzie są? – przybysz zdawał się być zainteresowany.
- Tak, demon ma Kryształ Natury. Ale innych dopiero szuka.
- Dobrze, na razie tyle tylko trzeba mi wiedzieć. - oznajmił i zaczął się zbliżać. Caryll słyszał każdy jego krok, coraz głośniejszy i bliższy. Zakapturzony zbliżał się powoli, wiedząc że nie musi się nigdzie spieszyć.
- Co ze mną teraz zrobisz? - wzdrygnął się Caryll. Czuł, że przybysz nie ma w stosunku do niego do końca czystych zamiarów.
- Och, jeszcze mi się przydasz. - oznajmił. - Masz coś, czego bardzo potrzebuję. - Zdjął kaptur. Zamiast twarzy miał pustą czaszkę, nawet bez oczodołów. Ale to nie był ten Śmierć, którego pamiętał Caryll. Zresztą - przecież wciął żył. A ten był istotą równie materialną, równie ludzką… A zarazem czymś innym, przerażającym. Zdawało mu się, że widział gdzieś te rysy, wydawały mu się dziwnie znajome, ale nie mógł ich rozpoznać.
- Ki-kim… Czym jesteś? - wyjąkał Caryll.
- Zemstą. Sprawiedliwością. Jestem Cieniem Śmierci.- uśmiechnął się. - Przyszedłem po Twoją duszę! - złapał rękami za głowę Farithianina. Były to same kości, białe jak mleko. Caryll próbował się bronić, ale ciało odmawiało mu posłuszeństwa, tak jak wcześniej. Był sparaliżowany, cały na łasce tego potwora. Poczuł delikatne mrowienie w czole. Przeszedł go zimny dreszcz. A potem była już tylko ciemność…


Lesser Evil - Mistrz Gry
War of Shadows - Hasimir
A Game Of Thrones - #1Stark #2Martell

Offline

Użytkowników czytających ten temat: 0, gości: 1
[Bot] ClaudeBot

Stopka

Forum oparte na FluxBB

Darmowe Forum
aylife-polskiserwerpg - osiedleperlowe - oficialneforumyomi - mcsplgg - cantagallacrew